minut
Odblokować porozumienie
Zapraszamy do przeczytania rozmowy ze śp. Piotrem Pawłowskim, Ashoka Fellow, założycielem i prezesem Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji oraz Fundacji Integracja.
W 2015 roku z Piotrem Pawłowskim rozmawiała Angela Greniuk.
Angela Greniuk: Kogo Pan widzi, gdy patrzy Pan w lustro?
Piotr Pawłowski: Widzę człowieka zadowolonego, ale nie do końca akceptującego to, co dzieje się wokół niego. Z jednej strony żyję w czasach, które służą ludziom. Jednak z drugiej, martwię się z dwóch powodów. To, co mogłoby się dobrego stać nie dzieje się, bo ludzie odpowiedzialni za pewne sprawy, w wielu przypadkach, nie do końca podejmują trafne decyzje. Inną przyczyną jest grupa osób z niepełnosprawnością, która nie wie lub nie zdaje sobie sprawy z tego, jak można wykorzystać własny potencjał, jak należy patrzeć na życie przez pryzmat swoich możliwości, a nie ograniczeń. W ten sposób utrwalają się stereotypy.
AG: Obecnie jest Pan zadowolonym człowiekiem, ale chyba musiał Pan przejść długą drogę, by zaakceptować siebie i zrozumieć rzeczywistość po wypadku – skoku do wody, który spowodował złamanie kręgosłupa.
PP: Wydaje mi się, że każdy człowiek zdobywa się na wysiłek akceptacji siebie takim, jakim jest, i zastanawia się, jak ułożyć swoje życie. Zazwyczaj pojawia się taki moment, kiedy trzeba podjąć decyzję: „tak, akceptuję to” i wtedy należy próbować robić wszystko, co możliwe, aby osiągnąć obrany cel. Oczywiście, uwzględniając własne ograniczenia i słabości.
Niestety, te ograniczenia bardzo często przeszkadzają lub utrudniają podjęcie właściwej decyzji. Gdy jako szesnastolatek po wypadku usłyszałem od lekarzy, że będę musiał resztę życia poruszać się na wózku, nie byłem w stanie tego zaakceptować. Mówię o tym z perspektywy sportowca, który swoje życie budował na sprawności fizycznej. Jeśli brakuje takiego głównego, niezbędnego atrybutu, by móc sprawnie funkcjonować, to wszystko przestaje mieć jakikolwiek sens. W głowie młodego człowieka trudno jest szukać akceptacji rzeczywistości. Trudno zdać sobie sprawę z tego, że może być dla mnie jakaś inna droga w życiu niż ta zaplanowana przeze mnie.
Jednak mogę zaryzykować tezę, że wypadek pomógł mi znaleźć sens w życiu. Szybciej dorosłem, określiłem pewne wartości. To jest niesamowita rzecz. Kompletnie nie potrafię sobie teraz wyobrazić tego, że miałbym nie być szefem „Integracji”, bo zostałbym koszykarzem, który w wieku 30 lat narzekałby na stawy kolan lub że miałbym prowadzić własny warsztat samochodowy.
AG: Wiele osób z niepełnosprawnością ma problem z wychodzeniem z domu, bo ich niepełnosprawność ściąga wzrok innych ludzi, który często jest raniący. Czy ma Pan podobne doświadczenia?
PP: Spojrzenia zawsze ranią, jeśli są nieszczere i współczujące. Na początku myślałem, że jeśli zamknę się w domu, w „złotej klatce”, będę malował, miał komputer albo zostanę tłumaczem, to jakoś fajnie poukładam sobie życie. Ale mam taką „rogatą duszę” – mój znak zodiaku to Baran – i nie umiem żyć bez ludzi. To dla mnie kluczowe.
Złamałem kręgosłup w czasach, gdy niepełnosprawnych nie było widać na ulicach. Zrozumiałem, że skoro ludzie na mnie patrzą, to widocznie czegoś się w życiu nie nauczyli i potrzebują mnie do tego, aby mogli coś zrozumieć. Znalazłem więc misję: mam informować świat o niepełnosprawności. Być edukatorem. Takie podejście do życia sprawiło, że wychodzenie z domu nie musiało odbywać się nocą, pod hasłem: „niech mnie nie widzą”. Do dziś, kiedy ktoś się na mnie patrzy, cieszę się, że znalazłem się w zasięgu jego wzroku, ponieważ mogę doprowadzić do ciekawych wyobrażeń. To jest przewrotne tłumaczenie, ale pomogło mi funkcjonować. Czasami słyszę: „Piotr, ale ty sobie dajesz radę, ty jesteś dzielny”. Wiem, że jestem dzielny. Wiem, jaka jest tego cena, ale wiem też, że jest to możliwe.
AG: Po wypadku został Pan w domu. Co z nauką i ze szkołą?
PP: Szkoły nie były wtedy jeszcze dostępne dla osób z niepełnosprawnością, więc nauczyciele przychodzili do mnie do domu. Do matury nic innego nie robiłem, tylko zakuwałem. Mój główny problem polegał na tym, że na liście obecności byłem tylko ja. Inaczej mówiąc, nie miałem możliwości, aby nauczyciele mnie nie pytali. Z jednej strony zdobyłem ogromną wiedzę, ale z drugiej straciłem kontakt z rówieśnikami. Nie wiedziałem, jakie książki czy muzyka są w modzie, jakie zachodzą relacje między nastolatkami, bo na prywatkach i spotkaniach nie bywałem. Ten aspekt stosunków międzyludzkich musiałem nadrabiać na studiach. A to jest bardzo trudna rzecz do nadgonienia.
Dlatego tak zachęcam, aby ludzie z niepełnosprawnością wychodzili z domów. Zamknięcie się z rodzicami po wypadku jest najgorszym z możliwych rozwiązań. Obecnie świat oferuje mnóstwo ciekawych i dostępnych możliwości dla osób z niepełnosprawnością, tylko trzeba umieć po nie sięgnąć, rozważyć je, dopasować, zgodnie ze swoimi możliwościami.
AG: Na studiach zaczął Pan podróżować, m.in. do Francji i Włoch, mimo że w latach 80. praktycznie nic nie było przystosowane do Pana potrzeb. Jak Pan wspomina te wyjazdy?
PP: Przede wszystkim liczył się wspólny wyjazd. W sprawnej grupie moje ograniczenia znikały i wtedy nie było żadnych przeszkód. Gdy mieliśmy gdzieś wejść po schodach, a obok mnie znajdowało się 20 sprawnych chłopaków, to nie było problemu. Jeśli chciałem spać pod namiotem i miałem chłopaków, którzy mnie wniosą do środka – również nie było problemu. To jest związane z zaufaniem. Wybierałem się w podróż pełną widocznych dla mnie barier, kompletnie w ciemno, ale wiedziałem, że jadę z ludźmi, którzy zapewnią mi bezpieczeństwo.
Wtedy podejmowanie decyzji było dużo prostsze. Dla mnie to była pewnego rodzaju lekcja wchodzenia w dorosłość, samodzielność, mimo że niewiele rzeczy sam mogłem i mogę zrobić. A jednak. Skończyłem studia, sprzedałem kilka obrazów za dobre pieniądze, kupiłem komputer na początku internetu w Polsce. Podjąłem studia doktoranckie, które jednak przerwałem, ponieważ nie wyobrażałem sobie siebie jako wykładowcy, człowieka siedzącego przez większość czasu w książkach.
AG: I wtedy powstał magazyn „Integracja”. Co Pana skłoniło do stworzenia takiego pisma?
PP: To był szalony pomysł. W latach 90. nie było żadnego czasopisma związanego z tematyką niepełnosprawności, nie było dostępu do potrzebnych informacji. Magazyn skierowany do osób z niepełnosprawnością był nowością. Miałem 28 lat, byłem 12 lat po wypadku. Spotkałem się z moim kolegą, Bolkiem Bryńskim, który jest jeszcze bardziej niesprawny niż ja. I tak podczas rozmowy przy piwie pojawił się pomysł – zakładamy gazetę! I tak zrobiliśmy. Potem Bolek wyjechał, a ja zastanawiałem się, jak zrobić szum wokół niej. Ten magazyn wyglądał inaczej 20 lat temu niż teraz. Dziś obchodzi 20-lecie.
Integracja jako organizacja stała się liderem. Mamy kilka tematycznych serwisów internetowych, program telewizyjny „Misja Integracja”, Centra Integracja, w których pomagamy osobom z niepełnosprawnością znaleźć pracę i przygotowujemy pracodawców do zatrudnienia takich osób. Organizujemy wydarzenia, konkursy, szkolimy różne instytucje pod kątem niepełnosprawności. Współpracuje z nami ponad 100 osób podczas różnych wydarzeń, w tym sponsorzy, partnerzy, wolontariusze. Wydaje mi się, że „Integracja” jest ważnym elementem w życiu społecznym. A jednak obserwuję brak zaangażowania ludzi z niepełnosprawnością w rozwiązywanie problemów, z którymi się borykają, a o których mówią osoby pełnosprawne. To pokazuje, że nasze środowisko nie jest zbyt aktywne.
AG: Czy w takim razie ma Pan jakąś wizję zmiany postaw osób z niepełnosprawnością w przyszłości?
PP: Wszystko zależy od nas. Sprawniejsza część środowiska szybciej się przystosowuje do naszych potrzeb. Gdy jeżdżę na różne spotkania, widzę, jak osoby z niepełnosprawnością funkcjonują. To po naszej stronie jest więcej do zrobienia. To my musimy się odblokować i wykorzystać wszystko, co jest dostępne dookoła, aby móc normalnie żyć i działać. Oczywiście istnieje część osób, które nigdy nie pójdą do szkoły lub pracy, bo nie pozwala im na to niepełnosprawność. Ale jest też duża grupa ludzi mających możliwości, aby podjąć pracę. Ich nastawienie do życia zależy od rodzin i przyjaciół, którzy powinni im stwarzać odpowiednie warunki do samodzielnego rozwoju.
Jednak przede wszystkim wiele zależy od nas samych – musimy pokonać różne bariery w swoich głowach. To jest najtrudniejsze. Chciałbym, żebyśmy sami nie blokowali sobie drogi do podejmowania takich działań, które sprawiają, że niepełnosprawność staje się czymś drugorzędnym.
AG: Rozumiem, że Pana słowa mają odzwierciedlenie w bieżących i przyszłych działaniach Integracji.
PP: Często powtarzam: gdy się buduje statki, to nie w celu zatrzymania ich w porcie, tylko po to, żeby mogły wypłynąć. W działaniach Integracji o to właśnie chodzi. Osoby z niepełnosprawnością nie powinny być w bezpiecznych, „cieplarnianych” warunkach w domu. Trzeba próbować zmierzyć się z tym, co jest na zewnątrz. Rozwijając użytą metaforę, istnieje kilka prędkości. Pierwszą z nich mają statki, czyli osoby z niepełnosprawnością, a drugą – system.
Założyciel Ashoki, Bill Drayton, jest genialny, kiedy mówi, by nie dawać komuś wędki lub ryby, tylko zmienić całe rybołówstwo. Mamy absolutnie niewłaściwy system w obszarze „rybołówstwa”, dlatego równolegle jest duże zapotrzebowanie na poprawę. Nasz rząd traktuje sprawę niepełnosprawności marginesowo. Brakuje dobrych ustaw, przepisów i ludzi, którzy nadzorują działania w rożnych obszarach.
Jest jeszcze trzecia prędkość reszty naszego społeczeństwa. Ludzie sprawni nie mają odgadywać, jak funkcjonujemy ani posiłkować się przekazami medialnymi, w których o niepełnosprawności zwykle mówi się przez pryzmat bólu, cierpienia i charytatywności, głównie o konieczności zbiórek pieniędzy. Najważniejsze dla osób z niepełnosprawnością jest spojrzenie na nich jak na ludzi, którzy mają możliwości, a nie tylko ograniczenia. To jest ważne zadanie, nie tylko dla Integracji.
AG: Jaki jest Pana największy sukces w życiu, z czego jest Pan najbardziej zadowolony?
PP: Prywatny sukces to na pewno rodzina, małżeństwo. Zawodowy – Integracja, która ma już 20 lat. Powiem szczerze, że nie było łatwo. Prowadzenie organizacji pozarządowej w Polsce, jej utrzymanie przy niestabilnych środkach finansowych, nie do końca poukładanych partnerstwach, relacje NGO-rząd sprawiają, że jest to naprawdę arcytrudne wyzwanie.
AG: A co jest dla Pana najważniejszą wartością?
PP: Jestem człowiekiem wierzącym. Dla mnie kluczowa jest umiejętność akceptacji tego, co mam i co otrzymuję, a nie marudzenie, krytykowanie czy żal do Pana Boga, że czegoś nie mam. To jest wiara i zaufanie, że jestem w dobrym miejscu i sytuacji. Mam w życiu patrzeć na siebie przez pryzmat tego, co mogę zrobić. Wierzę, że wsparcie i pomoc na pewno będą, czuję to. Trudno to nazwać wartością, ale jest to sposób na życie, który wybrałem.